Bohaterzy wszystkich książek, które kiedykolwiek przeczytałam, będąc w mniejszych lub większych tarapatach, stojąc na mniej lub bardziej kamienistych rozstajach dróg, zawsze odnajdywali tę właściwą, a nawet jeśli nie, to ta zła i tak okazywała się być w gruncie rzeczy dobra. Zastanawiam się czy mój pogląd, że często jest wręcz przeciwnie i zazwyczaj wszystko jest kwestią przypadku, wychodzi z mojego realizmu czy malkontenctwa?
Bo jeśli z tego drugiego, to może faktycznie ktoś powinien mi zrzucić cegłę na łeb.
Tylko, że te wszystkie postaci zawsze miały jakiegoś asa w rękawie, jakieś ukryte konto w banku albo spadek po babci w postaci dużego domu z ogrodem. A ja wiem, że jeśli nie zapracuję na walizki, to nawet nie będę mogła się stąd wynieść...
Strzelę sobie w łeb i będzie po kłopocie. Ale najpierw doczekam do wypłaty.
A.
Tuesday
Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.
Author:
tyruryru
on
2:33 AM
0
komentarze
Wednesday
Może nie umiem pokazać jak bardzo się cieszę kiedy się cieszę. Bo cieszy mi się w środku.
Ale kiedy jestem zła, to krzyczę. Prymitywnie, bez zastanowienia, unoszę głos i wyrzucam z siebie irytację. Zdaje mi się, że jakkolwiek jest to okrutne, na pewno jest to ludzkie. Tak ludzkie, aż do bólu głowy, kiedy o czwartej nad ranem sąsiedzi się uczlowieczają.
Nie mogę pisać. Słowa nie zlepiają się już w logiczne sentencje, przestaję dostrzegać piękno i inspirację we wszystkim tym w czym było ono wcześniej. Jestem jak monarcha w cichym zamachu stanu. Zbuntował się przeciwko mnie mój najwierniejszy lud. Widzę jak na drugim brzegu rwącej rzeki stoi ich cała armia, a ostrza błyszczą się w słońcu, słyszę szczęk konnych uprzęży. Ich głowy falują, aż po horyzont.
Punktem honoru jest stłumić rebelię, silną, władczą ręką. Ale ja stoję boso na ostrych kamieniach plaży, a mimo to się nie boję. Bo wiem, że wszystko było zaplanowane wcześniej, że zbliża się moment kiedy to ja stanę znów na czele tej armii i poprowadzę ją ku sławie lub klęsce, poprowadzę ją w imię monumentum aere perennius.
A.
Author:
tyruryru
on
10:54 PM
0
komentarze
Sunday
"Piszę powieść, by ocalić żyjących, lecz także aby przywołać z niepamięci przeszłość, swych nieżyjących bliskich, przywołać z niej siebie. Dopóki piszę, dopóty zostaje iskierka nadziei na powrót, na powrót do życia i świadomości, do wali, do ludzkiej twarzy."
Daniela Hodrova
Author:
tyruryru
on
12:27 PM
0
komentarze
Śmierć u Remarque'a, wzruszyła mnie dzisiaj kilkadziesiąt razy bardziej niż Bratny, Kamiński i Szpilman, razem wzięci.
Author:
tyruryru
on
4:00 PM
0
komentarze
Tuesday
trans-cen-den-tal-nie
denerwuje mnie jak nie,
a jak tak to wspak
szedł szpak suchą
szosą szedł sasza
worek piasku niosąc
a przez dziurkę ciurkiem
w dupie mam.
Author:
tyruryru
on
10:38 PM
4
komentarze
she's lost control
Obrzydziłam sobie. Za dużo radości na raz. Jestem zawalidroga.
Spuchłam. Jestem nieporadna, bezkształtna, trochę obła, trochę kwadratowa, jestem niesmaczna, niezdrowa, mdląca. Jest mnie za dużo, nawet dla mnie samej, zajmuję miejsce, robię zator w korytarzu, jestem niegrzeczna i niepoprawna, jestem niemądra, a nawet głupia.
Już samo, że jestem, to za dużo.
Author:
tyruryru
on
11:38 PM
1 komentarze
Monday
Always stays the same, nothing ever changes
186 dziś jak zwykle się spóźniło, jak zwykle usiadłam w tym samym miejscu przy oknie, wysiadłam osiem minut później na tym samym przystanku na którym wysiadałam od września, nic się nie zmieniło. Tylko było cieplej. I czułam większy skurcz w żołądku.
Ktoś już zajął moje miejsce, spokojne, w kącie gdzie nie ma nikogo więcej. Coś mi się poprzestawiało, paliłam jednego za drugim. Pomyślałam sobie między jednym dymkiem, a drugim, że znów popełniłam jakiś karygodny błąd. Znów mi się nie udało.
Teraz czeka mnie pół roku nie takie jak chciałam. A dalej? Obojętne. To mój błąd.
Położyłam się teraz na podłodze. Czuję jak wsiąkam, rozpadam się, spływam i paruję.
Moje i Nasze życie wychodzi poza wszelkie granice. Moich tajemnic nie utrzymujesz dla siebie, wysyłasz we wszechświat do odczytu dla wszystkich. Ja nie istnieję. Mnie już wcale nie ma.
Dziwię się swoim łzom. Przecież jestem na siebie zła. Nie czuję smutku.
Źle się czujesz gdy ze mną jedziesz, na trzy dni, nie więcej, nie możesz, tak też źle. Kochasz mnie tylko nocą, bo nikt nie widzi, później już nie możesz, bo stoję metr za daleko.
Nie możesz ze mną rozmawiać nawet gdy jestem tak bardzo blisko.
Oddaję Cię. Zwracam Cię światu. Uciekaj, krzycz, tańcz. Ja muszę tu zostać.
Zgubiłam się.
Teraz idę spać z wielką nadzieją, że jeśli się obudzę, wszystko zniknie. Nic mi nie jest już potrzebne.
Dobranoc
Author:
tyruryru
on
5:30 PM
0
komentarze
Thursday
full of me and little pancakes
To nie data mi tak sprawia, że nagle, niespodziewanie, przepełnia mnie i oblepia jak masło, albo ciasto, albo krem, mnie otaczasz Ty.
Wewnątrz i na zewnątrz, wciskasz się we wszystkie moje szparki te intymne i te widoczne, te oczywiste i te skryte całkiem, wypełniasz mnie w tej godzinie całą, mnie jedną, mnie dużą, mnie małą, mnie bladą, piegowatą, mnie na wpół śpiącą, mnie żywą i żwawą, mnie widoczną i mnie skrytą.
Myślę o tych mniej samotnych wieczorach, spędzanych w mniej lub bardziej gadatliwym towarzystwie, w mniej lub bardziej alkoholicznej atmosferze. Bardziej lub mnie anonimowo. Dziwnie mnie nie uwiera dzisiejsza cisza i bez rozmachu, głosy w głowie tylko. Jakby zwolniłam. Zatrzymałam się w biegu na chwilę. Wstrzymałam potok myśli. Rozejrzałam się i ruszyłam naprzód, ale powoli i ze spokojem jakimś. Jakby otulona niewidzialną, wymyśloną nadzieją. Jakby mnie ktoś owinął pianką, obłożył styropianem, jakby w pudełku szczelnym, nieświszczącym bardzo.
Zetknięta z rzeczywistością, twarzą w twarz, puchnę. Więc mnie od tej alergii uwolnij.
Teraz myślę o Tobie. O Tobie takim do jakiego piszę. O Tobie takim, zupełnie na Ty, takim bez Pan i Pani, takim bez proszę, przepraszam, takim bez, że wszystko będzie dobrze.
Czasem przyjmujesz formę szuflady, spoglądasz na mnie, ledwo tylko, spod kartek, a potem patrzysz na mnie ze szklanki, ołówkiem, grafitem, czasem nawet drzwiami, albo nie chcesz się zamknąć. Kim mi w głowie jesteś, tu i teraz, czy musiałam zwariować, by móc Cię spotkać w swojej głowie? Czy musiałam zwariować, by mieć z Tobą miłe wspomnienia?
Czemu gdy patrzę w oczy ludzi, których już w moim życiu nie ma, nie widzę krztyny nawet oczekiwanej tęsknoty, nie widzę zaskoczenia, tylko jedną jedyną iskierkę złości jakiejś, irytacji? Czy człowiek człowiekowi musi tak niewygodnie żyć po drugiej stronie rzeki?
Jadłam dzisiaj chętniej, z pasją i zapałem. Kiedyś podziękuję ładniej.
A.
Author:
tyruryru
on
12:43 AM
0
komentarze
Sunday
delete yourself. you got no chance to win.
Czasem mnie głowa boli tak, że się rodzą w niej demony, że to aż słychać, jak wychodzą i drapią o ściany, jak warczą i gryzą, jak chcą się wydostać, a na zewnątrz cisza i spokój, na zewnątrz czasem ciche łzy, nic więcej.
I nie ma gdzie powiedzieć, ze jest źle, że się rozpadniesz jeśli dalej to będzie wyglądało właśnie tak. Nikt nie słucha.
Stoisz na placu, na wielkim placu, są ludzie, bez powodu, ludzie, całe tłumy, ludzie, nie znają cię, ludzie, nie wiedzą kim jesteś i błąkasz się, sam, samotnie, wśród ludzi, chcesz wyjść, wydostać się i słyszysz nagle, czujesz, chłód w dłoni, strzał, wybuch, głowa Ci pulsuje i już jej nie ma, nikt nie wie, omijają Cię, bo stoisz, nie idziesz, stoisz, nie cofasz się i już nie masz ochoty wracać do domu.
Nie wiem gdzie się dorobiłam tych przywar wszystkich, kłamstw strasznych, głupstw, grzechów śmiertelnych, lęków, fobii, nienormalności.
Kłamię, ze Cię nie potrzebuję, że Cię nie chcę, że nie mogę na Ciebie patrzeć, kłamię, że muszę wyjechać, ze nie wrócę, że tak to musi właśnie wyglądać, ze to tak jest i nigdy się nie zmieni. Kłamię, żeby jakoś żyć. Żeby nie być problemem wszystkich.
Boże, ja już nie czekam, ja już nawet nie wierzę, że coś się może zmienić.
Czuje się taka żywa i taka stara jednocześnie i zszedł mi paznokieć z palca, a nawet nie poczułam, myślałam, ze będzie lepiej, jeśli teraz zrezygnuję i odejdę. Pulsują mi uszy z gorąca.
Krótko mówiąc: kurwa.
a.
Author:
tyruryru
on
11:01 PM
1 komentarze
jak mawiają poeci: to już koniec, drogie dzieci.
Do kogo mam się zwrócić, teraz kiedy pękła skorupka, mleko się rozlało i teraźniejszość staje się przeszłością?
Nie sądziłam, ze spakowanie jednego życia do pudełka jest tak bolesne, a jednocześnie tak łatwe. Nasze dwa lata zmieściły się w jednym pudełku.
a.
Author:
tyruryru
on
8:59 PM
0
komentarze
zarzygam Ci wykładzinę
Jest tutaj taka opcja „usuń na zawsze”, tak właśnie sformułowana, często budzi we mnie jakieś niepokoje, jakby odnosiło się to do mnie. Czuję się jak stary kalosz, albo zepsuta pralka, proszę to usunąć na zawsze. Na zawsze. Usunąć. Usunąć na zawsze. I wyjeżdża. Samochodem, windą, taczką, na złom, na śmietnik, do zsypu. I nie wraca. Nikt jej nie przyniesie z powrotem, to już postanowione. Wyniesiona nie wraca, zepsuta niedonaprawienia, żegnam.
Spakowałam swoje niepotrzebne przedmioty, pół walizki książek, dwie plastikowe rybki na magnes, kubek, i sześć pachnących Tobą kopert. Od depresji trzeba uciec zanim Cię tak naprawdę mocno złapie, zanim wciągnie Cię w swoje własne, pokryte mułem dno. Trzeba od niej uciec zanim się pozbawisz kolejnych miesięcy z życia.
Potrzebuję rozmówcy. Jeśli nim jesteś, zapraszam. Nie jestem szczególnie mądra, ale lubię rozmawiać. Nie lubię kaleczyć dialogu. Nie lubię wymiany zdań, wolę żywą, ludzką konwersację. Temat jest obojętny, nie zależy mi na uniesieniach. Czasami idąc ulicą chciałabym krzyknąć „o czym wy do jasnej cholery mówicie?!”. Kaleczycie język, słowa, zdania. Gwałcicie brutalnie całą magię zawartą w rozmowie. Szlag, by was wreszcie wszystkich trafił.
Gdzie będziesz kiedy umrę?
Krowy wychodzą z fortepianu, grając Mocarta na skrzypcach, słaniają się nieubłagane płyną, drgają w przedśmiertnych konwulsjach. Pejzaż. Świat za kurtyną złudzeń, za oknem oczy Twoich, Twoich słów. Nie budzę się rano, czekam, czuwam, moje dłonie pachną, Tobą, światem, całością. Nienawidzę godzin od 8 do 12, to najmniej efektywny czas w ciągu dnia. Czekam aż w końcu mnie zabijesz, kiedy mnie w końcu poćwiartujesz, zwiążesz i wyniesiesz na śmietnik, aż w końcu skończy Ci się na mnie gwarancja, tylko na to czekam, do tego dążę, chcę umrzeć słysząc o czym wszyscy mówicie, chcę umrzeć gdy skończy mi się masło w domu, chcę umrzeć kiedy nie mogę znaleźć skarpetek, chcę umrzeć kiedy słońce wstaje na zachodzie, kiedy mam Cię dosyć, kiedy leżę w Tobie, a ty śpisz snem ludzi spokojnych i nie martwisz się o te godziny, o czas i miejsce, o jedność. Chcę umrzeć za każdym razem kiedy Cię widzę, bo wiem, że nie mam takich praw, by Cię posiąść, by Cię mieć.
Skrzywdź mnie, póki jestem jeszcze świadoma tego co mówię.
A.
Starzy ludzie kłamią, idąc o lasce środkiem chodnika.
Author:
tyruryru
on
12:57 AM
2
komentarze
Wednesday
do you belive in monsters, do you belive in demons?
Lubię długie zdania bez treści. I piosenki o samolotach.
Źle się czuję.
I marzę o tym mieszkaniu bez okien, w samym centrum miasta.
Zwiążcie mnie i wynieście.
Author:
tyruryru
on
12:49 AM
0
komentarze
Saturday
W połowie pełni, czy w połowie puści?
Czy jestem wybrańcem gdy znajduję paczkę amfy na schodach w autobusie? Czy jestem
wybrańcem kiedy nie przejeżdża mnie tramwaj, czy wtedy gdy czyjś krzyk buzuje mi w uszach, usta wypełniają się krwią, wnętrzności chcą uciec jak najdalej od zadawanego bólu? Czy wtedy kiedy nie mam dokąd wrócić, czy wtedy kiedy zasypiam szybko i śpię spokojnie? Czy wtedy kiedy opuszczają mnie szczerzy przyjaciele, czy jednak wtedy gdy wokół tylu fałszywych znajomych? Czy wtedy gdy ktoś dzwoni z bzdurą czy milczy z ważną sprawą?
Czy mogę być wybrańcem, wciąż uciekając od tego co mi dają? Czy mogę być wybrańcem uciekając od najprostszych rozwiązań?
Czasami jak tak stoję rano i czekam na transport, palę papierosa i czekam na wschodzące słońce, czuję że przemieszczam się bez celu, każdego dnia i każdego ranka, a co za tym idzie, wciąż marnuję czas. Bywa, że zamiast spokojnie czekać, idę w swoją stronę i ktoś mnie potem szuka, dzwoni do mnie, bywa nawet, że nie odbieram.
Mogę powiedzieć, że cierpię? Że nie odnajduję w sobie siły, że nie odnajduję siebie, że zostało tylko ciało? Usłyszę komentarz, że się użalam?
Świat mnie nie kocha i nawzajem, nie kocham jego. Wciąż jest coś nie tak, coś się miesza, nic nie jest na swoim miejscu.
Nie chce mi się uczyć i nie chce mi się wstawać, nie chce mi się jeść i nie chce mi się spać. Pogubiłam się.
Nie boję się ściąć włosów do samej skóry, nie boję się wyjść w środku nocy i tańczyć na barze, a jednak wyczuwam strach wraz z myślą o zmianie szkoły i z tym, że ktoś mógłby szczerze spytać jak mi minęły ferie.
Spisuję zeznania, żeby w razie pytań nie jąkać się i nie gubić.
Przypomniała mi się Twoja kropka w oku. Rozstańmy się. Szczęśliwy związek nie pasuje mi do konwencji.
A.
Author:
tyruryru
on
1:36 PM
2
komentarze
Wednesday
Sześć minut do północy
Gdzieś znikły mi dni, doby, miesiące. Cofałam zegarek, ale to nic nie dało, cofnęłam się do poprzedniego życia i to też niczego nie naprawiło. Nie ma wyjścia, muszę poddać biegowi tych cholernych wskazówek, choćbym schowała się pod wanną, nic mnie nie uratuje.
Liczyłam, ale już zapomniałam ile. Kalkulator mi się zepsuł, nie będę już liczyć. Tyle żyje, a tyle mi zostało, żeby zacząć żyć naprawdę. Dorosłemu człowiekowi nie można zwrócić utraconego dzieciństwa, umysł ludzki nigdy później nie przyjmuje już postawy tak ufnej, niewinnej i nieświadomej, jak wtedy gdy ma kilka lat, a jego oczy błyszczą i świat jest kolorowy, płacz urywa się szybko.
Im jesteśmy starsi tym łzy płyną wolniej, staczają się po policzkach jakby nie miały sił, jakby nie chciały spaść, zanim dotrą do połowy, wsiąkają w skórę. Im jesteśmy starsi tym więcej złych słów pamiętamy, ciężej jest wybaczyć, ciężej też przeprosić. Nie ma ratunku, wskazówki są nieubłagane.
Mam osiemdziesiąt lat i nie chcę wstawać z fotela. Nie będę patrzeć w okno i nie nakarmię kota. Nie będę jadła ciasta, nie założę kapci. Nie chcę, nie muszę, nie zrobię. Wiecznie nie mam siły. Ułożę się na łóżku, nie zasnę, będę leżeć, przyjrzę się uważnie, falom sufitu, łzom z karnisza, przestraszonym cieniom. Nie włączę telewizora, bo źle na mnie działa, nie słucham i nie patrzę. Podwiesiłam się jak bombka na choince, za szyję, na gałęzi tego drzewa, które nie ma już liści, a jego korzenie są słabe, wyżarte przez pasożyty. Huśtam się powoli, miarowo, nie jest mi smutno, jest mi tylko nieskończenie.
Potrzebuję tych przypływów nieważkości, nocy niemyślenia, gwałtów i pocałunków, krzyków, cierpień, euforii i Ciebie. Gdybym mogła wybrać czas, wybrałabym wczoraj, dla nas, bezbrzeżnie. Szalałam jak dziecko, upijałam się powietrzem i wciąż napełnianą szklanką, chciałam dłonią uszczknąć z Twojej boskości, chciałam Ci się oddać i wziąć coś dla siebie. Gwałciłam Cię, aż do mdłości, weszłam w Ciebie gardłem, zamieszkałam na Twoim podołku, wpłynęłam w Ciebie dłonią, palcem, językiem, pieszczotą, jękiem, krzykiem i oddechem. Dałaś mi miejsce, zakątek, niewielki, nie ma tutaj świec i nie ma luksusu, nikt nie poda kawy, nie przyniesie cukru. Jestem tutaj sama, nie widzę Cię i nie czuję w dłoniach, ale wiem. Wiem. Tyle mi właśnie dałaś. Świadomość. Teraz wiem. Jestem pewna. Ty mnie zapewniasz, ta jedna rzecz, chodź zapisana, nie minie. Jesteś. Jak aksjomat, choć czas teraźniejszy nie spowszednieje i nie zestarzeje się. Pozwalasz mi patrzeć smutnymi oczami, tęskniącymi, tętniącymi bólem nieokreślonym. Nie wyrzucasz mnie za to, że nie mogę ich zmienić. Zamiast tego dałaś mi miejsce, żebym wracając rankiem czuła Twoją obecność w powietrzu. Upiorę pościel tysiąc razy, ale ty wciąż w niej będziesz, Twój naskórek wżarł mi się we włosy i pachnie i daje bezpieczeństwo. Nie zawdzięczam Ci wiele. Jedynie nieskończoność.
a.
Author:
tyruryru
on
1:00 AM
3
komentarze
