Gdzieś znikły mi dni, doby, miesiące. Cofałam zegarek, ale to nic nie dało, cofnęłam się do poprzedniego życia i to też niczego nie naprawiło. Nie ma wyjścia, muszę poddać biegowi tych cholernych wskazówek, choćbym schowała się pod wanną, nic mnie nie uratuje.
Liczyłam, ale już zapomniałam ile. Kalkulator mi się zepsuł, nie będę już liczyć. Tyle żyje, a tyle mi zostało, żeby zacząć żyć naprawdę. Dorosłemu człowiekowi nie można zwrócić utraconego dzieciństwa, umysł ludzki nigdy później nie przyjmuje już postawy tak ufnej, niewinnej i nieświadomej, jak wtedy gdy ma kilka lat, a jego oczy błyszczą i świat jest kolorowy, płacz urywa się szybko.
Im jesteśmy starsi tym łzy płyną wolniej, staczają się po policzkach jakby nie miały sił, jakby nie chciały spaść, zanim dotrą do połowy, wsiąkają w skórę. Im jesteśmy starsi tym więcej złych słów pamiętamy, ciężej jest wybaczyć, ciężej też przeprosić. Nie ma ratunku, wskazówki są nieubłagane.
Mam osiemdziesiąt lat i nie chcę wstawać z fotela. Nie będę patrzeć w okno i nie nakarmię kota. Nie będę jadła ciasta, nie założę kapci. Nie chcę, nie muszę, nie zrobię. Wiecznie nie mam siły. Ułożę się na łóżku, nie zasnę, będę leżeć, przyjrzę się uważnie, falom sufitu, łzom z karnisza, przestraszonym cieniom. Nie włączę telewizora, bo źle na mnie działa, nie słucham i nie patrzę. Podwiesiłam się jak bombka na choince, za szyję, na gałęzi tego drzewa, które nie ma już liści, a jego korzenie są słabe, wyżarte przez pasożyty. Huśtam się powoli, miarowo, nie jest mi smutno, jest mi tylko nieskończenie.
Potrzebuję tych przypływów nieważkości, nocy niemyślenia, gwałtów i pocałunków, krzyków, cierpień, euforii i Ciebie. Gdybym mogła wybrać czas, wybrałabym wczoraj, dla nas, bezbrzeżnie. Szalałam jak dziecko, upijałam się powietrzem i wciąż napełnianą szklanką, chciałam dłonią uszczknąć z Twojej boskości, chciałam Ci się oddać i wziąć coś dla siebie. Gwałciłam Cię, aż do mdłości, weszłam w Ciebie gardłem, zamieszkałam na Twoim podołku, wpłynęłam w Ciebie dłonią, palcem, językiem, pieszczotą, jękiem, krzykiem i oddechem. Dałaś mi miejsce, zakątek, niewielki, nie ma tutaj świec i nie ma luksusu, nikt nie poda kawy, nie przyniesie cukru. Jestem tutaj sama, nie widzę Cię i nie czuję w dłoniach, ale wiem. Wiem. Tyle mi właśnie dałaś. Świadomość. Teraz wiem. Jestem pewna. Ty mnie zapewniasz, ta jedna rzecz, chodź zapisana, nie minie. Jesteś. Jak aksjomat, choć czas teraźniejszy nie spowszednieje i nie zestarzeje się. Pozwalasz mi patrzeć smutnymi oczami, tęskniącymi, tętniącymi bólem nieokreślonym. Nie wyrzucasz mnie za to, że nie mogę ich zmienić. Zamiast tego dałaś mi miejsce, żebym wracając rankiem czuła Twoją obecność w powietrzu. Upiorę pościel tysiąc razy, ale ty wciąż w niej będziesz, Twój naskórek wżarł mi się we włosy i pachnie i daje bezpieczeństwo. Nie zawdzięczam Ci wiele. Jedynie nieskończoność.
a.

3 comments:
Z tym światem jest coś nie tak... Tak wiele nas... Tak wiele w nim nieskończonego smutku...
www.niezmiennieja.blog.onet.pl
Lubie kiedy oddychasz tylko dla mnie...
Uuu, nieskończoność może być zła, a poza tym trochę przeraża
Post a Comment