Wednesday

Może nie umiem pokazać jak bardzo się cieszę kiedy się cieszę. Bo cieszy mi się w środku.
Ale kiedy jestem zła, to krzyczę. Prymitywnie, bez zastanowienia, unoszę głos i wyrzucam z siebie irytację. Zdaje mi się, że jakkolwiek jest to okrutne, na pewno jest to ludzkie. Tak ludzkie, aż do bólu głowy, kiedy o czwartej nad ranem sąsiedzi się uczlowieczają.

Nie mogę pisać. Słowa nie zlepiają się już w logiczne sentencje, przestaję dostrzegać piękno i inspirację we wszystkim tym w czym było ono wcześniej. Jestem jak monarcha w cichym zamachu stanu. Zbuntował się przeciwko mnie mój najwierniejszy lud. Widzę jak na drugim brzegu rwącej rzeki stoi ich cała armia, a ostrza błyszczą się w słońcu, słyszę szczęk konnych uprzęży. Ich głowy falują, aż po horyzont.
Punktem honoru jest stłumić rebelię, silną, władczą ręką. Ale ja stoję boso na ostrych kamieniach plaży, a mimo to się nie boję. Bo wiem, że wszystko było zaplanowane wcześniej, że zbliża się moment kiedy to ja stanę znów na czele tej armii i poprowadzę ją ku sławie lub klęsce, poprowadzę ją w imię monumentum aere perennius.

A.

No comments: