Friday

piosenka nr 2

Od tak dawna miałam trudności ze skleceniem dwóch poprawnych zdań, ale dzisiaj nareszcie wszystko opadło.
Przedmaturalna depresja ciągnęła się, aż do wczoraj, wreszcie wstałam z myślą, że mogę posprzątać ten syf, w którym żyłam już prawie pół roku (dosłownie, mój pokój wyglądał już jak pobojowisko). Co prawda z rozpoczęciem musiałam czekać do teraz, bo w ciągu dnia zrobienie śniadania wymagało ode mnie nie lada wysiłku, ze względu na żar lejący się z nieba, ale nie straciłam motywacji...

Chociaż nie jest prosto, to w jakiś dziwny sposób, nie dobija mnie to. Nie każe wleźć pod kołdrę i nie wychodzić. Jakoś... Jakoś... W jakiś dziwny, nieznany dla mnie sposób, mam siłę.

I to, bynajmniej, nie dlatego, że jestem szczęśliwa.
Znów jestem samotna, ale bez krzyków, awantur, bez płakania tygodniami. Z jakąś taką wewnętrzną zgodą.
Chociaż... Wiadomo, we dwoje zawsze raźniej.
Ale może się opłaci, że te najważniejsze, przynoszące największą liczbę zmian - dni, przeżyję sama. Na pewno dobrze dla innych, nikt nie będzie obarczony jeszcze moim, przelewającym się przez palce ciężarem.

Nie jest to może głęboki wpis, ale przynajmniej wiadomo, że żyję. O ile ktoś jeszcze o mnie pamięta - piszę to jak najbardziej z uśmiechem, bo sama zdążyłam już o tym blogu zapomnieć.

Oznajmiam: wróciłam.

A.

1 comment:

m. said...

wróć tu na dłużej.