Saturday

Mam łóżko z racuchów

Miałam się za siebie wziąć, ale mi nie wyszło. Zmęczenie, stres i lenistwo wzięło górę, zamotało i kazało mi zostać dzisiaj w domu. Wróciłam kwadrans temu i jest niesamowicie. Chociaż chciałabym zostać całą noc, wystarczyło mi te parę godzin. Pierwszy raz w klubie razem, pierwszy raz tańczyłyśmy, nie bałyśmy się, że gdy pocałujesz mnie w usta, ktoś rzuci butelką. Nie. Było dobrze. Tylko świadomość powrotu była męcząca. I pustego łóżka. Ale w taxówce było ciepło, a w łóżku miękko, mam głowę pustą, gotową do marzeń, mogę sobie Ciebie wyśnić na raz i dwa i trzy. I jesteś.

Tuż obok, blisko całkiem. Najpierw kilka łyków, coś mocniejszego, śmiejemy się, rozglądamy, jesteśmy tu obie pierwszy raz, wpada koleżanka, jeszcze jeden łyk i taniec, jeden, drugi, trzeci, jest dobrze. Ale już wiemy, ze po operacji trzeba przystopować, zamiast trzech drinków pijesz jeden. I panie takie miłe, dały jeść i nie wystawiły rachunku. I nie boli mnie głowa, tylko czuję taką lekkość którą muszę wykorzystać dla siebie, inaczej, nie mogę jej zmarnować siedząc tu i pisząc, że jesteś.

Bo ty to wiesz. I oni to wiedzą nawet jeśli nie chcą. I chcę spać milion dni, dla miliona snów o milionie lat z jedną Tobą.

A jak zamknę oczy to się pojawisz, bo jesteś taka magiczna, a ja pod powiekami mam czarodziejski pył.

Zamykam. Trzy Czte-ry.

A.

Wednesday

Бесконечность

Rozkaszlałam się i nie mogę złapać oddechu. Duszę się i pluję i bolą mnie płuca. Może później pójdę, poproszę, żeby mnie stąd zabrali, żeby mi coś dali, żeby mnie uwolnili. Jeśli się odważę.

If I am the storm, if I am the wonder

I przypomina mi się ten cholerny pociąg z Łodzi, jak mi śnieg migotał za oknem. Więcej tego nie chcę. Gdyby można było poprosić (zawsze można!) i zostać chociaż raz wysłuchanym, to spytałabym czy mogę przesunąć trochę czas. Mieć za sobą to co jest teraz i najbliższe cztery lata. Tylko tyle. Wpadam ze skrajności w skrajność, mówię sobie, że wszystko się uda, a zaraz krzyczę, że nawet nie mam co marzyć. Tylko już mnie szlag trafia.

I pani terapeutka mówi, że skoro oni mi nie dają tego czego potrzebuję, to są przecież inni ludzie wokół mnie. Nie wszyscy są Onymi i mogę iść, poprosić i dostanę. Chociaż nie pamietam, żeby kiedykolwiek tak było. Żebym dostała to o co prosiłam. Teraz to już się nauczyłam, że albo tego nie ma i nie będzie, albo muszę się sama postarać. A ja proszę tylko o kilka gestów. Drobnych. Powiedz, pokaż, bądź. Daj mi siebie. Bo nigdy, nikt nie będzie Twój. Ludzie są zawsze Swoi, to nie zwierzątka. Ale jeśli dasz mi odrobinę to zacznie mi się chcieć... Wszystko! Cały świat! Zobaczysz. Tylko się znajdź gdzieś blisko, tylko mnie spotkaj, tylko mnie zauważ. Raz.

Stany nieważkości inspirują mnie najbardziej, szkoda tylko, że gdy chce powiedzieć coś bardzo ważnego, po prostu nie trafiam w klawisze.

Полковнику никто не пишет
Полковника никто не ждёт

Nie tłumacz mi, ze wszystko zniknie samo. Nawet w tłumie jestem bez nikogo, bo jestem bez Ciebie, bo nie słucham i milczę. Czasem tylko krzyknę viva la revolution! I pogrążę się w oparach dymu.

Pozwól mi stąd wyjść.

a.

Sunday

Moscow does not believe in tears

Jakbyś mnie dzisiaj spytała czy żałuję tych miesięcy, to bym powiedziała, że nie. Bez nich to wiem, że dalej byśmy się męczyły, że by to się rozpadło z większym hukiem. A tak? A tak znów nadeszła zima i znów śnieg, znowu mróz, ale już łagodniej. I nawet niech, jak wtedy, kry się na skroniach tworzą i niech jak wtedy powoli tramwaje skrzypią po szynach, mnie to nie obchodzi. Bo tak jak wtedy mi usta słowami ogrzejesz.

Nam jeszcze wolno, taką dowolność mamy, myśleć, że może w Paryżu, może w Moskwie, w Amsterdamie, we Wrocławiu, Toruniu, Poznaniu... Może na barce, może w kamienicy, albo w domku z ogrodem. Nam jeszcze wolno. Póki nas nie wcisną na tą ścieżkę, na tą drogę krętą, że trzeba będzie zmniejszyć ogród do doniczki. Jeszcze nie teraz.

Chociaż to męczy, gdy patrzysz na drzwi i gdy tylko usłyszysz najdrobniejszy szmer, oczy Ci się zlękły, czy zdążę dopiąć suwak, czy przeczesać włosy. A mnie to bawi, częrpię tu przyjemność, mam cichą nadzieję, oglądać Cię nago i choćby patrzyli, jesteś moja, tylko. Ja bym nie oddała, bo mam tę potrzebę, wiem, ze bez Ciebie nie będę szczęśliwa. Jesteś mi najbliższa, może oprócz kota, choć ty mi gotujesz i czasem przytulasz. Nie lubię tylko gdy przypominasz, że mam matkę i że ona mnie tak samo odpychała lekko, ty jeszcze przytrzymasz, tyle dobrze, nie odchodzisz nagle, nie zamykasz drzwi.

Wiem, ze musimy się wziąć w garść, nabrać sił na rozbieg, żeby domknąć furtkę i przekroczyć próg. Chcę Ci kupić pierścionek, choć Ci palce puchną, chcę tańczyć w sylwestra, ale nie dzielić się Tobą. Wolę zostać w domu, ale wstyd tak trzeci raz pod rząd. Pójdę dokądkolwiek, byle tylko z Tobą.

Bawi mnie ta farsa i to mijanie. Odwracanie wzroku i nagłe znikanie. Nic nie mówisz do mnie, bo Ci niewygodnie, bo nie umiesz dać mi to co mi zabrałeś. I tak to już będzie, mnie to nie obchodzi, mam tylko nadzieję, że Cię w sercu kłuje.

Chciałaby mieć dzieci, więc jutro zapewne, wyłączę telefon, zamknę drzwi od środka, zgaszę światło i spuszczę żaluzję. Jutro tutaj przyjdzie, jutro mnie nie będzie, jutro nie pytajcie i nie proście o nic. Wszystko co pilne, ważne i konieczne, choćby dotyczyło życia albo śmierci, bądźcie tak mili, przełóżcie na później.

Czasem jak idziemy, to ja się rozglądam, oni na nią patrzą, a ja tego nie chcę. Ale tylko zaśnie, tylko w sen zapadnie, wyjdę w nocy z domu, wydłubię im oczy.

a. niezwykle nieromantyczna

Monday

pure morning

Byłoby dużo prościej, gdybym tęskniła odrobinę mniej.
Byłoby dużo prościej, gdybym nie tęskniła od razu, za każdym razem, gdy wsiądzie do autobusu i odjedzie.
Byłoby dużo prościej, gdybym nie tęskniła zawsze gdy leży obok mnie, bo pamiętam, że będzie musiała do tego autobusu wsiąść.

Byłoby dużo łatwiej gdybym się do czegoś nadawała.

A.

Friday

doctor came too late

Kupuje mi książki i każe je czytać, chociaż mam trzy dni, na aż trzysta stron. Muszę się zabrać, a wcale nie chce. I stawia mi cel – niedziela o piętnastej. Mówię, że się zgadzam i że będę na miejscu. Myślę o niej tyle ile myśli się o kimś kogo się ma. Ja nie wiem czy ją mam, to nie takie proste. Można mówić „moja”, ale czy to zmienia fakt, że jest się zawsze tylko własnym, w ostateczności, gdy się traci siły, można mieć współwłaściciela, ale zawsze to ty mówisz ostatnie tak i ostatnie nie.

Ubieram się rano, lecę załatwiać sprawy. Potem wracam, trochę śpię, trochę czytam, robię kawę i już przestaje dalej. Siadam w kącie i nie robię nic, potem to odczuwam w trzewiach. I tak od nowa, błędne koło.

Chciałabym ją sobie wziąć do mieszkania, do Torunia, Wrocławia lub Krakowa, zamknąć na klucz, na zasuwkę i więcej nie wypuścić. Ale ona nie chce! Ona chce pracować, chce zarabiać, chce mi tu chłopaczyć jak ja jej każę leżeć i pachnieć. Ja będę mężczyzną, ty tylko na mnie czekaj. Nie czeka. W ogóle nie chce. Kupię jej kota, może to przemyśli.

Trochę się rzeczy pozmieniało, przymusowa cisza i łzy takie, że nigdy nie widziałeś większych. I potrzeba rozmowy, słów kilku, zdań przyjemnych, ale nadzieja, ze się ziści uciekła. Czasem mnie na korytarzu zaczepia, czasem się pośmieje, czasem powie głupstwo i ja też chichoczę. A jest jeszcze jeden co ma rączki lepkie i go ciągnie w stronę biustów, ale ja go lubię.

Opowiedz mi pan dowcip, bo nie cierpię jak mi ten autobus trzeszczy.

Opowiedziałam Ci fragment o migdałowym drzewie, teraz zostańże ze mną na zawsze.

a.