Najtrudniej napisać o tym, że jest dobrze. Taka prawda. Mało kto się tego podejmuje, a nawet jeśli – łatwo zrezygnować, bo wychodzi z tego grafomania i bohomazy.
Tylko, że ja ten stan muszę odnotować. Po prostu muszę o tym napisać, bo inaczej zalegnie mi w środku i w końcu wycieknie mi ta cała słodycz, uszami.
To nie tak, że jest mdło i cudownie. Ta słodycz to masa wewnętrznego spokoju. To tak jakby Jego obecność, aktywowała we mnie jakiś gen, który odpowiedzialny jest za produkcję jakiegoś hormonu, który mnie uspakaja i pozwala racjonalnie myśleć.
Co prawda, depresje jak miałam, tak mam nadal, ale nagle – o dziwo! – kończą się tak szybko jak się pojawiły. A przecież tuż zanim wpisał się w moje życie, potrafiłam umierać przez dwa tygodnie, wciąż z takim samym natężeniem i tylko nagłość pojawienia się i znikania tych melancholii, była taka sama.
A teraz? Łatwiej mi pracować, łatwiej zasypiać, łatwiej funkcjonować w ogóle, bo wiem, że jest i, że czeka na mnie. A jeszcze tak niedawno zadawałam sobie pytanie: czym obie zasłużyłam, że mi ktoś odebrał prawo do szczęścia?
Okazało się, że nie odebrał, tylko przesunął w czasie, żebym mogła docenić to poczucie bezpieczeństwa.
Zawsze pojawia się myśl „a co będzie, jeśli…” i wątpliwość czy w ciągu miesiąca się nie skończy. Ale łatwiej ją od siebie odsunąć, kiedy się widzi te błękitne, zakochane oczy i czuje miękkie usta i zapach, który otacza i przenosi gdzieś, tysiące kilometrów stąd, gdzie jeszcze nas nie było, ale gdzie możemy być sami i możemy budować swoje własne, wspólne życie…
A.
Friday
I love this taste of air in a front of your lips
Author:
tyruryru
on
10:34 AM
Subscribe to:
Post Comments (Atom)

No comments:
Post a Comment