Kobieta jest wszystkiemu winna. Wojna jest kobietą, rewolucja jest kobietą; bieda, nienawiść, tragedia ale i miłość, która nie istnieje. Pomijając sprawy biologiczne, bez kobiet byłoby łatwiej. Świat byłby przede wszystkim prostszy. No, ale jesteśmy… I co z tego wynika? To wszystko, wojny, rewolucje, bieda, nienawiść i tragedia. I oczywiście miłość, która nie istnieje.
Przełom w życiu każdej kobiety następuje kiedy odkrywa, że prysznic nie służy tylko do udawania telefonu.
Ja to odkryłam chyba za wcześnie i niestety teraz pokutuję. W imię miłości, która nie istnieje.
Sądziłam, że wystarczy łyknąć czerwonego wina, wypalić papierosa i zacząć pisać, żeby oddać, przekazać ludziom, którzy prawdopodobnie nigdy nie przeżyli czegoś takiego – jakie to uczucie, kiedy mówi się bliskiej osobie, żeby odeszła. Długo to trwało, ale w końcu Go przekonałam. Że krzywda, którą mu wyrządzam, a która jest także kobietą, jest w jego życiu całkowicie zbędna, ale pozbyć się jej można tylko poprzez rozstanie.
Wmawialiśmy sobie długo, że można wiele rzeczy naprawić, a przede wszystkim, że nie możemy się rozstać do maja, bo do tego czasu będziemy widywać się przecież codziennie, pięć dni w tygodniu. Ale wreszcie poszłam po rozum do głowy i zrozumiałam, że tak dłużej być nie może. I chociaż piszę teraz jak w starych nowelkach o miłości, która nie istnieje, to tak naprawdę jest we mnie bardzo dużo rozpaczy.
Mogłabym teraz napisać, że moje serce po raz kolejny rozpadło się na kilkadziesiąt drobnych kawałków, ale przeczytałam gdzieś ostatnio tak oczywiste zdanie, że nadal mnie szokuje… „Serce to tylko mięsień pompujący krew i wcale nie wie, że kogoś kochasz”.
Osłabłam. Czuję jak osuwam się po ścianie na zimną podłogę, by po raz kolejny zacząć czekać. Obiecałam sobie dzisiaj, że już nigdy więcej się nie zakocham, bo ból jaki sprawiam ludziom mi bliskim, doprowadza mnie na skraj wytrzymałości. Zmiany we mnie zachodzą bardzo powoli i to nie tyle On, nie był w stanie czekać, ale to ja nie miałam cierpliwości patrzeć jak z każdym dniem cierpi coraz bardziej.
Ale powiem szczerze… Że chociaż oczekiwałam księcia na białym koniu, to ten wysoki, przystojny, niebieskooki brunet, dał mi dużo więcej. Może i nie uratował mnie z tej wysokiej wieży, ale zamieszkał w niej ze mną. Szkoda tylko, że tym razem, zbyt mało czasu minęło, bym miała co schować do pudełka, oprócz zasuszonej róży i pliku liścików, w których gdzieś tam pomiędzy czaiła się fascynacja i które zbliżyły nas do siebie tak bardzo.
Miałam nadzieję, ułożyć sobie z Nim chociaż niewielki skrawek życia, ale nie mogłam na to pozwolić, wiedząc jakim kosztem będzie można pokonać tę drogę…
Wiem, że piszę rzadko i wiem, że od tego czasu wiele osób zrezygnowało z zaglądania tutaj. I wiem też, ze to co piszę robi się już coraz bardziej infantylne. No, ale co ja poradzę, że mam taki nawał pracy, że czasem nie mam jak myśli zebrać…? Co nie zmienia faktu, że przyda się czasem kilka słów otuchy.
Dobranoc.
A.
Monday
W tym dniu nieistniejącym święta kobiet…
Author:
tyruryru
on
10:31 PM
2
komentarze
Subscribe to:
Comments (Atom)
